Człowiek posiada przyrodzoną potrzebę nadążania za trendami. Mogą być nimi moda, sposób wysławiania się, technologiczne odkrycia czy też książki i czasopisma. Programiści z powołaniem ukierunkowują swój rozwój na rozszerzanie swego arsenału umiejętności o nowe wzorce projektowe, języki, ich frameworki oraz całą masę innych przypadków, kiedy klawiatura staje się chopinowskim fortepianem programistycznym. Jak zatem i kiedy rozwijać swoje talenty, by nauczyć się jak najwięcej, nie opadając przy tym z sił oraz zachowując chęci do pracy i radość z życia?
Zachowanie równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym, zwane także „work-life balance”, powinno być wykładane uczniom już na poziomie szkoły średniej, z kontynuacją tejże nauki także w przypadku podjęcia studiów. Świadomość wartości prywatnego wolnego czasu jest istotne także wtedy, gdy nasza praca nie jest tylko i wyłącznie przykrym obowiązkiem, lecz stanowi część naszego życia. Nawet jeśli powyższe zdanie emanowało sztucznym patosem, to w pewnym momencie swojej kariery zawodowej należy zdać sobie sprawę z własnych zalet, jak i ograniczeń, szczególnie w kontekście rozwoju umiejętności przydatnych nam w pracy, przy jednoczesnym zachowaniu zdrowego dystansu od pracy poza jej godzinami. Jak więc podejść do tematu trójkąta praca – rozwój – życie, by nie okazał się on dla nas trójkątem bermudzkim?
Jako programiści wiemy doskonale, jak bardzo niedokładne jest estymowanie naszego czasu potrzebnego na dostarczenie danej funkcjonalności. Jakimś sposobem indolencję tę przenosimy na kanwę naszego życia prywatnego, tracąc wiele tak cennego wolnego czasu przeznaczonego na odpoczynek i regenerację. Zdarza się to szczególnie często, gdy nasz dzień nie jest zaplanowany od deski do deski. Wydawać się może, że organizacja wszystkiego pozwala nam na efektywne zarządzanie naszym życiem, jednak czyni nas to po części niewolnikami naszego kalendarza. Co więcej, unieruchamia nas i paraliżuje, gdy któryś z etapów przedłuży się lub całkowicie wypadnie z naszego harmonogramu. Zostawienie sobie przestrzeni na improwizację nie tylko odpręża nasz stale skupiony na celach umysł, lecz także stymuluje nas w kierunku kreatywnego wykorzystania czasu w dowolnym obszarze naszych aktywności.
Jeśli jesteśmy tymi szczęśliwcami czerpiącymi pełnymi garściami radość z naszej codziennej pracy, możemy spróbować swoich sił w pobocznie realizowanych projektach. Jako że nie od razu Rzym zbudowano, metodą małych kroków winniśmy podejmować się takich zadań, które będą rozwijające przede wszystkim dla nas – nie zaś dla świata i całego gatunku ludzkiego – przynajmniej na razie. Wypalenie się nie jest ograniczone wyłącznie do naszego biura. Utratę zapału do działania powodować może przeuczenie, wybranie zbyt ambitnego jak na nasze możliwości zadania, czy też angażowanie się w zbyt wiele projektów naraz. To z kolei prowadzić może do spadku wydajności w życiu codziennym, a także być powodem niechęci do stawiania czoła nowym wyzwaniom, tak bardzo stymulującym i rozszerzającym nasz warsztat umiejętności.
Czy istnieje uniwersalna decyzja płynąca z powyższych dywagacji? Odpowiedź „to zależy” jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Do wewnętrznego rozważenia pozostają takie kwestie, jak to, czy dana technologia jest rozwojowa: dla nas i w ogóle? Czy aktualnie pracujemy w takim miejscu, które polecilibyśmy innym kolegom po fachu? Czy wreszcie potrafimy dobrze zarządzać swoim czasem wolnym, mierząc nasze siły na zamiary? Bardzo pomocna może okazać się rozmowa z naszymi przełożonymi o chęci zgłębiania tajników programowania i wszystkiego, co jest potrzebne do efektywnej, dającej wymierne korzyści pracy. Przekonanie, graniczące z pewnością, jakie posiadam w kwestii przełożonych, podpowiada mi, iż w osobie menadżera winniśmy szukać wsparcia i przestrzeni do negocjacji zbalansowania czasu pracy do czasu na rozwój, także w godzinach 8-16. Jeśli zależy nam na wybitnych zespołach, traktujmy naszych pracowników nie jak konie pociągowe, lecz jak wartych inwestycji i czasu pracowników.