Z żoną, królikiem i dwoma kotami z Polski przeniósł się do Meksyku, gdzie miał pojechać na 3 miesiące, a spędził 4 lata. Poznajcie Arka, nowego dyrektora Produkcji Aparatów Wewnątrzusznych i Serwisu, który opowiada o tym, jak porozumieć się w Meksyku bez znajomości hiszpańskiego, co można kupić na granicy z USA, a także jak ze specjalisty w kilka lat zostać liderem 600-osobowego działu.
Skandynawska kultura pracy
Magdalena: Jak wyglądały Twoje początki w Demant?
Arkadiusz: W 2016 roku pomyślnie przeszedłem rekrutację do naszej firmy na stanowisko specjalisty ds. ciągłego doskonalenia w Dziale Produkcji Aparatów Wewnątrzusznych. Początkowo miłym zaskoczeniem była dla mnie kultura organizacyjna. Choć wcześniej pracowałem już w innej duńskiej firmie, tutaj było inaczej. Spodobało mi się to, że wszyscy siedzą w open space, czyli w otwartej przestrzeni biurowej, łącznie z dyrektorem generalnym, co daje równość w komunikacji i brak sztywnej hierarchii. Drugim aspektem była dla mnie sama specyfika produkcji. Wcześniej pracowałem w branży wiatrowej, gdzie tworzyliśmy systemy elektryczne. Tutaj miałem do czynienia z aparatami wewnątrzusznymi, robionymi na indywidualne zlecenie klienta. Precyzja wykonania zrobiła na mnie wrażenie.
Jak rozwijała się Twoja kariera w Polsce?
Początkowo pracowałem nad projektami, mającymi na celu wdrażanie usprawnień procesów produkcyjnych. Gdy nabyłem więcej doświadczenia, zacząłem otrzymywać więcej zadań i ostatecznie zostałem specjalistą ds. procesów biznesowych. Reprezentowałem wtedy nasz dział podczas implementacji nowych systemów informatycznych u naszych klientów. Bardzo dobrze wspominam ten czas, bo miałem wtedy okazję odbywać pierwsze podróże służbowe np. do Włoch i Szwajcarii, dokąd musiałem się dostać niewielkim samolotem, który miał tylko dwa rzędy siedzeń – jeden po prawej, a drugi po lewej stronie. To było ciekawe przeżycie.
Jak dogadać się w Meksyku?
W jaki sposób znalazłeś się w Meksyku?
Pamiętam, że wróciłem z wakacji, gdy Michał, mój ówczesny szef zapytał, czy byłbym zainteresowany wyjazdem do Meksyku, żeby pomóc usprawnić procesy realizowane w tamtejszym oddziale produkcyjnym. Początkowo wyjazd planowany był na 3 miesiące. Zostałem 4 lata.
Czym się zajmowałeś w oddziale naszej firmy w Meksyku?
W tamtym czasie nasza firma dzieliła budynek z Ossurem – inną spółką powiązaną z nami kapitałowo. Z uwagi na rozwój okazało się, że potrzebujemy postawić swój własny budynek. Mój ówczesny szef – drugi Michał, który 4 lata wcześniej również przeprowadził się do Meksyku, aby zapoczątkować tam produkcje aparatów naszej firmy, zapytał, czy nie chciałbym zostać dłużej. Początkowo pomagałem pod kątem procesowym, natomiast docelowo miałem zająć się projektem stworzenia nowego budynku. Zgodziłem się, gdyż było to ogromne wyzwanie pod wieloma względami. Wraz z przeprowadzką zmieniły się dla mnie kwestie formalne. Już nie byłem pracownikiem w delegacji – musiałem podpisać kontrakt z meksykańską spółką i przejść przez wiele kwestii formalnych z tym związanych, zaczynając od zostania rezydentem tego kraju. Biurokracja w Meksyku jest bardzo rozbudowana – miałem okazję to przetestować np. gdy pani w banku uznała, że mój podpis nie zgadza się ze złożonym wcześniej wzorem i wołała kierownika oddziału do weryfikacji. Pod kątem zawodowym wyzwaniem było dla mnie to, że nie miałem doświadczenia w kierowaniu tak dużym projektem.
Co było wyzwaniem w projekcie?
Moim zadaniem było pilnowanie budżetu, harmonogramu oraz jakości dostarczenia prac. Byłem także odpowiedzialny za aspekt wizualny oraz wykończeniowy. Natomiast, gdy budynek został już ukończony, ja odpowiadałem za zaplanowanie i realizacje przeniesienia obecnej produkcji do nowej lokalizacji. Wiele prac działo się w czasie pandemii, co nie było bez znaczenia, gdyż wiązało się to z wieloma opóźnieniami, które wymagały ciągłego dostosowywania planu projektu. Muszę przyznać, że wyzwań nie brakowało. Wyjeżdżając z Polski, nie znałem hiszpańskiego. Meksykanie nie zawsze mówią po angielsku, ale dużo rozumieją. Ja miałem podobnie – po dwóch latach byłem w stanie dużo zrozumieć, gdy mówiono do mnie po hiszpańsku. Często więc nasze rozmowy wyglądały w ten sposób, że ja mówiłem po angielsku, a odpowiedź otrzymywałem po hiszpańsku. Było to ciekawe doświadczenie, ale dogadywaliśmy się.
Jak ostatecznie oceniasz nowy budynek?
Finalnie projekt zakończył się sukcesem i jest bardzo dobrze odbierany przez pracowników oraz kandydatów, którzy biorą udział w procesach rekrutacyjnych. Chcieliśmy być wyróżniającym się pracodawcą – także poprzez budynek. W Tijuanie jest dużo firm amerykańskich, jednak ich biura nie są zazwyczaj zbyt atrakcyjne. My chcieliśmy, żeby Demant wyglądał inaczej. Bardzo zależało nam, żeby zadbać o komfort pracowników. Na miejscu mamy przestronną stołówkę, siłownię, boisko do koszykówki, dużo przestrzeni – to miał być projekt na lata, a nie tylko na obecne potrzeby, bo firma bardzo się rozrosła. Gdy przyjechałem do Meksyku, zatrudnionych było ok. 300 pracowników produkcyjnych, a gdy wyjeżdżałem było ich ponad 700.
Co robiłeś po zakończeniu projektu?
Przyszedł czas na kolejne projekty kontynuujące rozwój nowej lokalizacji Demant. Transferowałem część produkcji z Kanady i USA. Rozpoczęliśmy również produkcję podzespołów i ładowarek, przenosząc część produkcji z Polski. Firma cały czas rosła, a wraz z nią również zespół zarządzający. W tamtym czasie zostałem managerem działu inżynieryjnego i zacząłem kierować zespołem, którego celem było ciągłe wsparcie produkcji w osiąganiu dziennych celów. Praca z ludźmi to inne wyzwania niż organizacja zadań w projekcie, ale również przyniosło mi to bardzo dużo satysfakcji.
Zalane samochody i kolejki na granicy
Jak Ci się żyło w Meksyku?
Meksykanie są bardzo otwarci i rodzinni. Tijuana jest bardzo zróżnicowana kulturowo, bo to właśnie tutaj przyjeżdżają osoby z całego kraju w poszukiwaniu pracy. Na ulicach jest pełno wielobarwnych domów, choć z drugiej strony nie wszędzie jest czysto, bo większość osób, przyjeżdża tutaj na chwilę i nie dba o przestrzeń wspólną. Dodatkowo w czasie naszego pobytu bardzo dużo podróżowaliśmy z moją żoną. Dzięki bliskości do granicy mieliśmy okazję spełnić swoje marzenie, jakim było odwiedzenie Stanów Zjednoczonych – od Hawajów przez Kalifornię, Teksas, aż po Florydę. Oboje kochamy ciepło, więc świetnie się odnaleźliśmy. Po pracy chodziliśmy nad ocean i aktywnie spędzaliśmy czas w weekendy. W styczniu po powrocie do Polski po raz pierwszy od czterech lat skrobałem szyby w aucie.
Co Cię zaskoczyło w Meksyku?
Wiele rzeczy! Na przykład pogoda – gdy w Meksyku pada deszcz, leje tak bardzo, że woda przykrywa auta do połowy wysokości. W domach nie ma ogrzewania, choć zimą w nocy temperatura potrafi spaść do 6 stopni. Ciekawostką jest też sam wjazd do USA. Czas oczekiwania na granicy to zazwyczaj 2-3 godziny – w niedzielę nawet ponad 6 godzin. Stanie w kolejce jest jednak atrakcją samą w sobie – możesz tam kupić wszystko. Są autoryzowani sprzedawcy, którzy serwują nie tylko lokalne jedzenie i napoje, ale także pamiątki – niektóre nietypowe. W okolicach Święta Zmarłych oferowano nam na przykład trzymetrowy krzyż lub dwumetrowe obrazy Maryi.
Od specjalisty do dyrektora
Dlaczego zdecydowałeś się wrócić do Polski?
Do powrotu do Polski skłoniła mnie propozycja, którą dostałem – możliwość powrotu na stanowisko Michała – mojego wcześniejszego szefa, który z kolei przenosił się do innej siedziby naszej firmy w Australii. Choć wcześniej przewidywałem, że w Meksyku zostanę jeszcze kilka lat, wiedziałem, ze lepsza okazja do rozwoju może się prędko nie powtórzyć.
Jak się czujesz po powrocie do kraju?
Zdecydowanie spokojniej. Tempo życia w Polsce jest wolniejsze niż w Meksyku czy w Stanach. Na ulicach ruch jest zdecydowanie mniejszy – dystans z domu do pracy wynosi teraz tyle samo co w Meksyku, ale pokonuję go w 25 minut, a nie w godzinę. Jestem bardzo ciekawy tego, jak będzie. Świetnie jest wrócić do firmy, zobaczyć te same twarze, ale jednocześnie zauważyć, gdzie obecnie są ludzie, jak zmienili swoje stanowiska. Widać, że nie tylko ja miałem na to szansę.
Jakie są plany na ten rok dla Działu Produkcji Aparatów Wewnątrzusznych?
Obecnie z produkcją aparatów wewnątrzusznych w Grupie Demant na stanowiskach zarządzających związanych jest trzech Polaków – Michał w Meksyku, Michał w Australii i ja w Polsce. Chcemy zacieśnić tę współpracę i skorzystać z efektu synergii. W samej Polsce planujemy poszerzenie naszej produkcji i wzrost zatrudnienia. Obecnie w moim dziale pracuje 600 osób – to dużo, ale czuję, że przede mną kolejny ciekawy etap. Współpracując z różnymi spółkami i osobami z Grupy Demant, miałem okazję zobaczyć, że w różnych lokalizacjach obecne są nasze wartości. Współpraca, szacunek i otwartość wyróżniają naszą firmę. Wiem, że mogę zadzwonić do każdego niezależnie od stanowiska, skorzystać z jego doświadczenia i pomocy, a także po prostu zapytać, co słychać. Ta świadomość pozwala z ekscytacją podejmować kolejne wyzwania.